2016-12-01, 11:48 PM
Ohoho, aleś odgrzał kotleta Gerald Nie mam siły czytać tyle stron, wybacz.
Ja byłem dwa razy - raz jako uczestnik i raz jako pomocnik. Oba kursy były organizowane przez tą samą wspólnotę, więc nie mam szerszego przeglądu. Podejrzewam, że każdy wygląda trochę inaczej. Wiem też, że właściwa ekipa kursu (rekrutowana z dawnych uczestników) często chciałaby więcej i lepiej, niż im pozwala organizacja, która oficjalnie organizuje kurs.
Kurs składał się z 9-10 spotkań, które szły według schematu: zupa, potem wykład, potem rozmowy w grupkach.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że sensowność części wykładowej mocno zależy od tego, kto i o czym będzie mówił. Słyszałem zarówno teoretyka, który przez godzinę opowiadał o hierarchii aniołów, jak i ludzi, którzy faktycznie żyją z Bogiem i widać w ich życiu jego działanie. Trochę dobrych rzeczy można usłyszeć. Złych też. Osobiście jednak bardziej sobie cenię kolejną część, kiedy można porozmawiać w grupkach na tematy bliżej lub dalej związane z tym, o czym był wykład. Tu też dużo zależy od tego, na jaką grupę się trafi, bo zdarzają się takie, które potrafią cały wieczór rozpływać się nad korzyściami odmawiania różańca. Ja miałem szczęście i dwukrotnie trafiłem na fajnych ludzi, którzy niekoniecznie myśleli szablonowo i nie bali się rozważać pytań trudnych, czasem nawet kompletnie kontra-katolickich (bo kurs organizowali katolicy, a uczestnicy też nie odbiegali strukturalnie od polskiego społeczeństwa ). Myślę, że na dobre mi wyszły te kursy.
A, no i moja dziewczyna się nawróciła na Alfowym wyjeździe.
Koniec końców wystawiam mocną czwórkę z plusem (i punkty bonusowe za zupę). W takiej formie, w jakiej ja tego doświadczyłem, Alfy są w najgorszym wypadku nieszkodliwe. Plus można też się nauczyć, jak takie coś można zorganizować, co działa/nie działa i co można zrobić lepiej. Na podstawie alfowych doświadczeń robiliśmy potem konkurencyjny mini-kurs dla znajomych i bez tej podstawy zrobilibyśmy trochę głupich rzeczy.
Ja byłem dwa razy - raz jako uczestnik i raz jako pomocnik. Oba kursy były organizowane przez tą samą wspólnotę, więc nie mam szerszego przeglądu. Podejrzewam, że każdy wygląda trochę inaczej. Wiem też, że właściwa ekipa kursu (rekrutowana z dawnych uczestników) często chciałaby więcej i lepiej, niż im pozwala organizacja, która oficjalnie organizuje kurs.
Kurs składał się z 9-10 spotkań, które szły według schematu: zupa, potem wykład, potem rozmowy w grupkach.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że sensowność części wykładowej mocno zależy od tego, kto i o czym będzie mówił. Słyszałem zarówno teoretyka, który przez godzinę opowiadał o hierarchii aniołów, jak i ludzi, którzy faktycznie żyją z Bogiem i widać w ich życiu jego działanie. Trochę dobrych rzeczy można usłyszeć. Złych też. Osobiście jednak bardziej sobie cenię kolejną część, kiedy można porozmawiać w grupkach na tematy bliżej lub dalej związane z tym, o czym był wykład. Tu też dużo zależy od tego, na jaką grupę się trafi, bo zdarzają się takie, które potrafią cały wieczór rozpływać się nad korzyściami odmawiania różańca. Ja miałem szczęście i dwukrotnie trafiłem na fajnych ludzi, którzy niekoniecznie myśleli szablonowo i nie bali się rozważać pytań trudnych, czasem nawet kompletnie kontra-katolickich (bo kurs organizowali katolicy, a uczestnicy też nie odbiegali strukturalnie od polskiego społeczeństwa ). Myślę, że na dobre mi wyszły te kursy.
A, no i moja dziewczyna się nawróciła na Alfowym wyjeździe.
Koniec końców wystawiam mocną czwórkę z plusem (i punkty bonusowe za zupę). W takiej formie, w jakiej ja tego doświadczyłem, Alfy są w najgorszym wypadku nieszkodliwe. Plus można też się nauczyć, jak takie coś można zorganizować, co działa/nie działa i co można zrobić lepiej. Na podstawie alfowych doświadczeń robiliśmy potem konkurencyjny mini-kurs dla znajomych i bez tej podstawy zrobilibyśmy trochę głupich rzeczy.
Treść powyższego postu odzwierciedla zdanie autora w chwili jego napisania. Autor zastrzega sobie prawo do zmiany zdania w przyszłości. Jeśli autor powyższego postu gada głupoty, to krzycz na niego.