2017-06-08, 01:30 PM
Moja historia z tym Kościołem jest dosyć zawiła. Postaram się jednak w krótkich słowach opisać - starając się przy tym trzymać faktów, konkretów, a nie opinii.
O Kościele dowiedziałem się jakoś półtora roku temu od jednego ze współlokatorów. Już wówczas słyszałem o tym parowaniu uczeń-nauczyciel i silnym nacisku na uczniostwo. Potem zostałem zaproszony na jedno spotkanie, gdzie był jakiś "lider" (jakaś ważniejsza persona) z zagranicy. Było całkiem przyjemnie i otwarcie. Cała sprawa gdzieś ugrzęzła na dobry rok-półtora, bo byłem dość sceptyczny, a i też nie czułem się gotowy angażować w jakąś grupę. Zwłaszcza, że te kontakty wydawały mi się trochę sztucznie stworzone.
Do pierwszego ważniejszego kontaktu doszło parę miesięcy temu, kiedy zostałem zaproszony na grupki domowe do jednej z powstających grupek. Uczęszczałem tam przez jakiś czas w miarę regularnie (tj. opuściłem kilka spotkań) na cotygodniowe spotkania. Na grupki przychodziło dość dużo osób - paręnaście. "Program spotkania" był niejako narzucony - tj. spotkanie obejmowało najpierw "w kółeczku": co się u ciebie ostatnio zdarzyło dobrego? (wszyscy po kolei), potem dziękowanie - też po kolei w kółeczku, ale za osobę z lewej/prawej strony co zmuszało do zapamiętania przynajmniej tego co mówił sąsiad. Oczywiście to dziękczynienie pojedynczo trzeba było "modlić się na głos". Dla mnie było to nieprzyjemne, ale mniejsza z tym. Potem wyznaczona na poprzednim spotkaniu osoba "wygłaszała kazanie". Tj. mówiła jakieś swoje przemyślenia podpierając je cytatami z Biblii (najczęściej po jednym zdaniu z różnych ksiąg). Trochę to zalatywało "bibliomancją", ale bardziej przeszkadzał mi fakt, że nie było tam pola do dyskusji. Dlatego napisałem "wygłaszała kazanie". Tam nie było pola do rozważań - niby była jakaś dyskusja na końcu, ale raczej "utwierdzająca że ktoś dobre kazanie wygłosił".
Tak więc nie do końca się zgadzam z tym, że "nie ma liturgii". Może i liturgii nie ma - ale "program spotkania" dość charakterystyczny - jest.
Pozwoliłem sobie nawet swego czasu pójść do prowadzącego grupkę i powiedzieć, że właśnie to i to mi się nie podoba (głównie mówiłem o bibliomancji). Nie odniosło to rezultatu, za to niedawno dostałem reprymendę, że "mogłeś pójść do starszych a nie pisać o kościele złe rzeczy na Facebooku" (komentarz odwykowy)
Byłem również na kilku innych grupkach w obrębie tego samego Kościoła. Na jednej z nich - lider silnie perswadował (mimo moich protestów) żebym stanął na środku i żeby wszyscy obecni położyli na mnie ręce i się za mnie modlili, co odebrałem bardzo nieprzyjemnie.
Faktem jest, że zakumplowałem się z jedną dziewczyną z grupek. Wynikało to z prostego faktu - źle się czuję w tłumie, dużo lepiej mi się gada w 2-3 osoby, a że mieliśmy dużo wspólnych zainteresować i podobną wrażliwość - szybko się dogadaliśmy. Spotykaliśmy się raz w tygodniu pogadać, pisaliśmy do siebie maile - wszystko miło, fajnie i przyjemnie. Przyznaję, że uważałem ją jako przyjaciółkę, jedyną jaką miałem w ostatnim czasie. Swego czasu wziąłem jej chłopaka na stronę, żeby mu wyjaśnić, że nie ma powodów żeby czuć się zazdrosny - tak żeby wszystko było jasne, bo nie chciałem żadnych niedomówień. Niestety - całkiem niedawno został odgórnie "zakazany" kontakt między nami. Kościół - wraz ze 'starszymi' umotywował to, że "dziewczyna nie może się spotykać z facetem raz w tygodniu i pisać maile bo się zaangażuje emocjonalnie, a przecież jest zaręczona. Gdyby to jeszcze było raz na parę miesięcy - to tak".
I tu pozwolę sobie na komentarz - cytując Kaczmarskiego "Nie mówcie mi że coś niszczę / nie mówcie mi że coś szpecę / bo moje ręce są czystsze / niż wasze myśli i serca". Wielokrotnie w rozmowach próbowano wmanipulować mnie w jakieś poczucie winy, albo wykazać brak przyzwoitości i nieczyste intencje z mojej strony. Nie rozumiem tego zupełnie - zarówno Jezus miał "ucznia którego miłował" (Jan) i wydaje się, że w jakiś sposób był mu bliski, zarówno Paweł z Tarsu miał bliższych przyjaciół i dalszych kolegów. Nie widzę kompletnie co jest w tym złego, a jestem przekonany, że gdyby takie same spotkania odbywały się między mną a jakimś facetem to nikt nie widział by problemu. Po prostu istnieje parcie na jakiś purytanizm, a członkowie kościoła przenoszą swoją nieumiejętność zachowywania relacji przyjacielskiej z kobietą bez podtekstu seksualnego na kogoś (w tym przypadku - mnie).
Teraz właściwie patrząc z perspektywy zastanawiam się czy to uprzednie zezwolenie na takie spotkania nie miało być "przynętą" na dołączenie do grupy. Czy moja przyjaźń z tą dziewczyną nie miała być od razu "wabikiem", a kiedy nie przyniosła efeketu - spotkania zostały zakazane. Nie wiem.
Oczywiście po moim komentarzu na FB, gdzie wymieniałem Kościół pośród wielu innych i uogólniłem sytuację do "prawie każdy kościół skupia się na jednym wycinku z Biblii" - dostałem ostrą reprymendę od członków tego Kościoła. Aż boję się pomyśleć co będzie teraz, choć nie piszę nic coby nie było prawdą. Straciłem już jednak przyjaciółkę - i chyba więcej stracić nie mogę.
Co do twierdzenia, że "stawia się na aktywność i działanie" - nie jestem pewien. Być może mnie opuściły jakieś akcje, ale właściwie z tego działania to widziałem głównie spotkania poza grupkowe na kosza, kino czy planszówki. Możliwe, że coś mnie ominęło. Wiem tyle, że jak rzuciłem kilka konkretnych propozycji aktywnego działania to nie znalazł się nikt chętny do tego, żeby się zaangażować.
O Kościele dowiedziałem się jakoś półtora roku temu od jednego ze współlokatorów. Już wówczas słyszałem o tym parowaniu uczeń-nauczyciel i silnym nacisku na uczniostwo. Potem zostałem zaproszony na jedno spotkanie, gdzie był jakiś "lider" (jakaś ważniejsza persona) z zagranicy. Było całkiem przyjemnie i otwarcie. Cała sprawa gdzieś ugrzęzła na dobry rok-półtora, bo byłem dość sceptyczny, a i też nie czułem się gotowy angażować w jakąś grupę. Zwłaszcza, że te kontakty wydawały mi się trochę sztucznie stworzone.
Do pierwszego ważniejszego kontaktu doszło parę miesięcy temu, kiedy zostałem zaproszony na grupki domowe do jednej z powstających grupek. Uczęszczałem tam przez jakiś czas w miarę regularnie (tj. opuściłem kilka spotkań) na cotygodniowe spotkania. Na grupki przychodziło dość dużo osób - paręnaście. "Program spotkania" był niejako narzucony - tj. spotkanie obejmowało najpierw "w kółeczku": co się u ciebie ostatnio zdarzyło dobrego? (wszyscy po kolei), potem dziękowanie - też po kolei w kółeczku, ale za osobę z lewej/prawej strony co zmuszało do zapamiętania przynajmniej tego co mówił sąsiad. Oczywiście to dziękczynienie pojedynczo trzeba było "modlić się na głos". Dla mnie było to nieprzyjemne, ale mniejsza z tym. Potem wyznaczona na poprzednim spotkaniu osoba "wygłaszała kazanie". Tj. mówiła jakieś swoje przemyślenia podpierając je cytatami z Biblii (najczęściej po jednym zdaniu z różnych ksiąg). Trochę to zalatywało "bibliomancją", ale bardziej przeszkadzał mi fakt, że nie było tam pola do dyskusji. Dlatego napisałem "wygłaszała kazanie". Tam nie było pola do rozważań - niby była jakaś dyskusja na końcu, ale raczej "utwierdzająca że ktoś dobre kazanie wygłosił".
Tak więc nie do końca się zgadzam z tym, że "nie ma liturgii". Może i liturgii nie ma - ale "program spotkania" dość charakterystyczny - jest.
Pozwoliłem sobie nawet swego czasu pójść do prowadzącego grupkę i powiedzieć, że właśnie to i to mi się nie podoba (głównie mówiłem o bibliomancji). Nie odniosło to rezultatu, za to niedawno dostałem reprymendę, że "mogłeś pójść do starszych a nie pisać o kościele złe rzeczy na Facebooku" (komentarz odwykowy)
Byłem również na kilku innych grupkach w obrębie tego samego Kościoła. Na jednej z nich - lider silnie perswadował (mimo moich protestów) żebym stanął na środku i żeby wszyscy obecni położyli na mnie ręce i się za mnie modlili, co odebrałem bardzo nieprzyjemnie.
Faktem jest, że zakumplowałem się z jedną dziewczyną z grupek. Wynikało to z prostego faktu - źle się czuję w tłumie, dużo lepiej mi się gada w 2-3 osoby, a że mieliśmy dużo wspólnych zainteresować i podobną wrażliwość - szybko się dogadaliśmy. Spotykaliśmy się raz w tygodniu pogadać, pisaliśmy do siebie maile - wszystko miło, fajnie i przyjemnie. Przyznaję, że uważałem ją jako przyjaciółkę, jedyną jaką miałem w ostatnim czasie. Swego czasu wziąłem jej chłopaka na stronę, żeby mu wyjaśnić, że nie ma powodów żeby czuć się zazdrosny - tak żeby wszystko było jasne, bo nie chciałem żadnych niedomówień. Niestety - całkiem niedawno został odgórnie "zakazany" kontakt między nami. Kościół - wraz ze 'starszymi' umotywował to, że "dziewczyna nie może się spotykać z facetem raz w tygodniu i pisać maile bo się zaangażuje emocjonalnie, a przecież jest zaręczona. Gdyby to jeszcze było raz na parę miesięcy - to tak".
I tu pozwolę sobie na komentarz - cytując Kaczmarskiego "Nie mówcie mi że coś niszczę / nie mówcie mi że coś szpecę / bo moje ręce są czystsze / niż wasze myśli i serca". Wielokrotnie w rozmowach próbowano wmanipulować mnie w jakieś poczucie winy, albo wykazać brak przyzwoitości i nieczyste intencje z mojej strony. Nie rozumiem tego zupełnie - zarówno Jezus miał "ucznia którego miłował" (Jan) i wydaje się, że w jakiś sposób był mu bliski, zarówno Paweł z Tarsu miał bliższych przyjaciół i dalszych kolegów. Nie widzę kompletnie co jest w tym złego, a jestem przekonany, że gdyby takie same spotkania odbywały się między mną a jakimś facetem to nikt nie widział by problemu. Po prostu istnieje parcie na jakiś purytanizm, a członkowie kościoła przenoszą swoją nieumiejętność zachowywania relacji przyjacielskiej z kobietą bez podtekstu seksualnego na kogoś (w tym przypadku - mnie).
Teraz właściwie patrząc z perspektywy zastanawiam się czy to uprzednie zezwolenie na takie spotkania nie miało być "przynętą" na dołączenie do grupy. Czy moja przyjaźń z tą dziewczyną nie miała być od razu "wabikiem", a kiedy nie przyniosła efeketu - spotkania zostały zakazane. Nie wiem.
Oczywiście po moim komentarzu na FB, gdzie wymieniałem Kościół pośród wielu innych i uogólniłem sytuację do "prawie każdy kościół skupia się na jednym wycinku z Biblii" - dostałem ostrą reprymendę od członków tego Kościoła. Aż boję się pomyśleć co będzie teraz, choć nie piszę nic coby nie było prawdą. Straciłem już jednak przyjaciółkę - i chyba więcej stracić nie mogę.
Co do twierdzenia, że "stawia się na aktywność i działanie" - nie jestem pewien. Być może mnie opuściły jakieś akcje, ale właściwie z tego działania to widziałem głównie spotkania poza grupkowe na kosza, kino czy planszówki. Możliwe, że coś mnie ominęło. Wiem tyle, że jak rzuciłem kilka konkretnych propozycji aktywnego działania to nie znalazł się nikt chętny do tego, żeby się zaangażować.