2017-08-13, 11:39 AM
Proponuję przenieść ten ostatni temat do nowego wątku, żeby w temacie o denominacjach było o denominacjach.
A rozczłonkowanie ewangelicznych grup chrześcijańskich na najróżniejsze kościoły nie tylko świadczy o chęci władzy, sekciarskości podejścia, nietolerancji dla różnic itd.
Bo jeżeli by tego wszystkiego nie było, to proces dzielenia się ludzi na różne grupy też by istniał, i bardzo dobrze, że by istniał. Tak samo jak dziecko wyprowadza się od rodziców i mieszka oddzielnie a nie w jednym wielkim domu u pradziadka, tak samo różni ludzie niech sobie współpracują chrześcijańsko w oddzielnych grupkach.
Jeżeli tylko pamiętają, że są częścią jednej wielkiej grupy, to problemu w tym nie widzę. Przeciwnie, wydaje mi się to zdrowe i naturalne.
Bo czy tata z mamą powinni mieszkać oddzielnie niż ich dzieci z własnymi małżonkami i dziećmi? Pewnie, czemu nie. Więc dlaczego zakładać z góry że w jednym mieście nie może być 10 różnych grup chrześcijańskich? Bo nam dał przykład Kościół Katolicki, że tylko to co zunifikowane to słuszne?
Problem nie w tym, że rodzina pradziadka mieszka w 10 różnych domach, zamiast w jednym wielkim. Problem wtedy, kiedy te domy nie chcą się znać między sobą, nie współpracują, nie lubią się już nawet. Kiedy różnice są pretekstem do tworzenia atmosfery wrogości, do konkurencji o zdobycze. Kiedy nie odwiedzają się i nie szanują.
Kiedy mieszkałem w Krakowie nie w tym widziałem problem, że są baptyści i zielonoświątkowcy i spotykają się oddzielnie. Dobrze, że tak było - ja chodziłem sobie to tu, to tam i jeszcze w inne miejsca. Problem widziałem w tym, że problem był z organizowaniem wspólnych przedsięwzięć, z tym, że okazje do współpracy były marnowane, że wielu ludziom podobała się sytuacja kiedy baptyści zupełnie ignorują istnienie zielonoświątkowców, i odwrotnie.
Bywało, że udawała się ta współpraca. Zwłaszcza młodzi ludzie pięknie się różnili lubiąc się jednocześnie. Z czasem izolacja zrobiła się większa. Jak jest teraz, nie wiem. Ale coś mi się zdaje, że daleko do tego, co chcielibyśmy widzieć.
A rozczłonkowanie ewangelicznych grup chrześcijańskich na najróżniejsze kościoły nie tylko świadczy o chęci władzy, sekciarskości podejścia, nietolerancji dla różnic itd.
Bo jeżeli by tego wszystkiego nie było, to proces dzielenia się ludzi na różne grupy też by istniał, i bardzo dobrze, że by istniał. Tak samo jak dziecko wyprowadza się od rodziców i mieszka oddzielnie a nie w jednym wielkim domu u pradziadka, tak samo różni ludzie niech sobie współpracują chrześcijańsko w oddzielnych grupkach.
Jeżeli tylko pamiętają, że są częścią jednej wielkiej grupy, to problemu w tym nie widzę. Przeciwnie, wydaje mi się to zdrowe i naturalne.
Bo czy tata z mamą powinni mieszkać oddzielnie niż ich dzieci z własnymi małżonkami i dziećmi? Pewnie, czemu nie. Więc dlaczego zakładać z góry że w jednym mieście nie może być 10 różnych grup chrześcijańskich? Bo nam dał przykład Kościół Katolicki, że tylko to co zunifikowane to słuszne?
Problem nie w tym, że rodzina pradziadka mieszka w 10 różnych domach, zamiast w jednym wielkim. Problem wtedy, kiedy te domy nie chcą się znać między sobą, nie współpracują, nie lubią się już nawet. Kiedy różnice są pretekstem do tworzenia atmosfery wrogości, do konkurencji o zdobycze. Kiedy nie odwiedzają się i nie szanują.
Kiedy mieszkałem w Krakowie nie w tym widziałem problem, że są baptyści i zielonoświątkowcy i spotykają się oddzielnie. Dobrze, że tak było - ja chodziłem sobie to tu, to tam i jeszcze w inne miejsca. Problem widziałem w tym, że problem był z organizowaniem wspólnych przedsięwzięć, z tym, że okazje do współpracy były marnowane, że wielu ludziom podobała się sytuacja kiedy baptyści zupełnie ignorują istnienie zielonoświątkowców, i odwrotnie.
Bywało, że udawała się ta współpraca. Zwłaszcza młodzi ludzie pięknie się różnili lubiąc się jednocześnie. Z czasem izolacja zrobiła się większa. Jak jest teraz, nie wiem. Ale coś mi się zdaje, że daleko do tego, co chcielibyśmy widzieć.