Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Od gorliwej wiary, po jej utratę.
#1
Witajcie,
Długo zbierałem się do napisania tego tekstu, chciałbym abyście go przeczytali, bez oceniania czy robię dobrze czy zle, chciałbym przekazać w miarę krótko co czuje i co mam na myśli.

Otóż od jakiś 20 lat byłem człowiekiem religijnym, komunia, bierzmowanie, kilka lat ministrantury w kościele, religie podłapałem do takiego stopnia że biegłem z gimbusa aby szybko o 15 odmówić koronkę, broń Boże żebym się nie spóźnił chociaż minuty, bo Bozia będzie krzywo patrzeć, dopiero teraz zauważyłem jak miałem wypoczaną religijność. ale do rzeczy...

W wielu nastoletnim, tak jak pisałem byłem kilka lat ministrantem, do tego dochodziło czytanie gazet katolickich, odmawianie koronki, różanców, to wszystko wymieszało się z nakazami i zakazami kościelnymi.

W wieku 19 lat przyszła pierwsza silna nerwica religijna, potworne poczucie winy, budziłem się w nocy zlany potem, wystraszony do granic możliwości.
Po jakimś czasie wszystko ustało, myślalem że to koniec, ale tak nie było, nerwica jak rak, robiła przerzuty co objawiło się po kilku latach kolejnym wykolejeniem psychicznym...

Przez wiele lat dużo czytałem, analizowałem, modliłęm się, ale nic nie przynosiło rezultaty, jakiś czas temu zorientowałem się że siedze w jakimś psychicznym systemie, jestem totalnie zniewolony, widzę to szatanską siatkę w którą mnie wpakowali, ale nie umiem się z niej uwolnić, lęk przed potępieniem mi na to nie pozwala...

Cóż, wspaniała indoktrynacja, u mnie zadziałała...
Od niedawna pod wpływem tego wszystkiego, doszedłem do wniosku że wszystkie te religie, to wymysł ludzki, aby sobie podporządkować innycn ludzi, sprytni żydzi sobie ponapisywali księgi dając je jednym czy drugim, w taki sposób ich sobie podporządkowali...

Od jakiegoś czasu modliłem się o pomoc do Boga, aby zrobił coś i mnie z tego uwolnił, bo nie dość że nie miałem na to wpływu, to jeszcze zarazili mnie lękiem i poczuciem winy, totalna karłowatość psychiczna...
Niestety nie otrzymuję odpowiedzi, więc to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu że wszystko to są ludzkie wymysły, ja już dalej prosić nie potrafię, nie umiem...

Dziś przestałem chyba całkowicie w to wierzyć, efekt jest taki że odczuwam potworny strach przed potępieniem, cóż mechanizmy i indoktrynacja działa na wysokim poziomie aby owieczka nie uciekła ze stada, czuje się na silnym zjeździe, jakby brał narkotyki i przestał po jakimś czasie...
Utwierdziło mnie w przekoniu że Bóg nie ratuje dzieci które go proszę w niebezpieczeństwie, co dodatkowo mnie zasmuciło, bo czuje się oszukany i wykorzystany...

Boję się potępienia, mimo iż przestałem w to wierzyć, wiem paradoks, ale logicznie tego ująć inaczej nie umiem...
Nie wiem co będzie dalej z moim żywotem, muszę iść do specjalisty i się z tego wyleczyć...

To tyle.
#2
Czekaj, czyli to było tak, że byłeś w jednej religii, którą ci narzucili, której sam nie wybierałeś, i jak się okazało, że wygląda to koszmarnie, to uznałeś z kolei, że wszystkie religie są takie, bo poznałeś... jedną?

No nie żebym bronił religii, bo akurat uważam, że są lepsze podejścia do Boga niż przez religijność. Ale wniosek, że znasz już wszystko, bo sprawdziłeś jedno, to jest bardzo delikatnie mówiąc: pochopne. Szacuje się, że na świecie jest ok. 4000 religii i poglądów religijnych. Poznałeś 1/4000. Czyli 0.02%. A twierdzisz, że znasz 100%. Coś nie tego, nie?

Druga rzecz, to co innego religia a co innego instytucja religijna. Doświadczenia masz z instytucją religijną. To niekoniecznie oznacza, że religia też jest do dupy. Chociaż całkiem możliwe, że jest. Ale nawet jakby była, to trzeba zrozumieć, że co innego religia, co innego kościół, a co innego Bóg.

Problem z Bogiem, do którego się dostać z takiego stanu, polega na tym, że po takiej tresurze religijnej, trudno w ogóle wpaść na pomysł, żeby szukać Boga jako po prostu osoby. Bo odruchowo człowiek się spodziewa tego co zna: nakazów, zakazów, kary, presji, oczekiwań, przymusu.

Jeżeli wierzyć Biblii (o ile ktoś uwolnił się na tyle, że może ją czytać luźno, bez tych religijnych presupozycji) to Bóg nie ma ochoty dać się poznać w taki sposób. Szuka kontaktu, ale opartego na wolnej woli. A to, co ty opisałeś - a dużo ludzi przeżywa podobne przygody w Kościele Katolickim w Polsce - nie zostawia żadnego miejsca na wolność. W wielu kościołach jest podobnie.

Pora więc na bunt.

Żeby w ogóle zacząć poznawać realnego Boga, i żeby on mógł do ciebie się dostać, to musisz najpierw zaakceptować, że możesz wszystko i masz prawo do wszystkiego. Bo ten Bóg Biblii od samego początku ma z ludźmi relacje na zasadzie umowy ("przymierze" - to słowo jest dokładnie użyte w Biblii). Ale umowa, żeby w ogóle mogła być zawarta, muszą być dwie strony, które mają możliwość decydować za siebie. Mają prawo przyjąć umowę albo ją odrzucić. Nic nie muszą.

Może to brzmi dziwnie, ale pierwszym krokiem do poznania realnego Boga jest... ateizm.

A przynajmniej taka postawa, która zakłada, że to ty jesteś panem samego siebie. Że masz prawo robić i myśleć co ci się tylko podoba. Że nikt nie ma prawa niczego wymagać, do czego sam się nie zobowiążesz.

I dopiero potem, w ramach tego prawa, możesz (nie musisz) wejść z Bogiem w relację, zawrzeć z nim jakaś umowę, którą proponuje. I wtedy dopiero zacznie się jakiś dialog.

Ale żeby do tego dojść musisz najpierw być sam. Uporaj się ze sobą. Nikt ci nie może tutaj pomóc, nawet i Bóg. Bo gdybyś nawet teraz usłyszał głos z nieba, to by ci to tylko zaszkodziło: zostałbyś jeszcze bardziej bojącym się oddychać robotem, który żyje w ciągłym potępieniu, poczuciu winy i chęci wykonywania rozkazów.

Sęk w tym, że Bóg nie chce bezmyślnych, zrobociałych niewolników. To jest ewidentne, kiedy się zna Biblię. A nowa umowa, którą wprowadził Jezus, w ogóle nie działa inaczej niż tylko przez wolność.

Krótko mówiąc: nikt ci pomóc nie może, bo się nie da. Ani ja, ani Bóg. Bo każdy kto będzie próbował, stanie się niechcący twoim nowym panem, bo ty tak teraz widzisz świat po tym całym programowaniu. I jeżeli zaczniesz szukać jakiegoś nowego kościoła czy grupy czy ideologii, to zgaduję, że wylądujesz w kolejnej maszynie do rządzenia ludźmi poczuciem winy, strachem i potępieniem.

Wyjdź z tego myślenia. Zrób to. To coś co musisz zrobić sam. Nikt ci nie "pomoże", bo tu nie ma nic do pomagania - każda pomoc może tu tylko przeszkodzić. Może to zająć pięć minut, może to potrwać pięć lat. Ale będziesz wiedział, że możesz zacząć żyć i szukać, kiedy będziesz mógł powiedzieć z całym spokojem: mogę co chcę. Mam prawo decydować. Moje decyzje, moje konsekwencje, nie mam żadnych obowiązków. Chyba, że sam się zobowiążę.

Jak to będzie dla ciebie czymś oczywistym, czymś w co wierzysz, to wtedy zacznij.

I wtedy zagadaj do Boga, jeżeli go będziesz chciał poznać i znaleźć. Wtedy się odezwie. Wcześniej czy później, ale jeżeli zaryzykujesz i będziesz uparty, to się odezwie. Taki on jest. Biblia tak mówi, doświadczenie tak mi mówi, i inni tak mówią. Może przyjdzie dzień, że ty sam tak powiesz. Kto wie.

Póki co, tylko tyle mogę ci napisać, a to może i tak za dużo. Pierwsze co zrób: uwolnij się. Odrzuć program, który masz w głowie.

Bo żeby coś zrobić sensownego ze swoich życiem, musisz je najpierw mieć w swoich rękach.
#3
Po pierwsze dziękuje za odpowiedz, szczerze mówiąc nie spodziewałem się że ktokolwiek odpiszę, w sumie po miesiącu czasu, no ale z drugiej strony sam właściciel się pofatygował więc to coś znaczy Smile))

Tak, zgadza się z tym że wrzuciłem wszystkie religie do jednego worka, to fakt, może nie powinienem tak robić, ale tu przemówiła przezemnie moja pycha.
Tak, kolejny raz się zgadza, mam kłopoty z instytucją, właściwie to miałem bo przez ten miesiąc sporo zrozumiałem.
Zrozumiałem też że Boga szukałem znowu z musu, choć wydawało mi się że szukam z własnej woli, nic z tych rzeczy, wszystko robiłem aby zaspokoić strach, ogólnie mam wrażenie że to kolejna forma nerwicy, powstaje strach a Ty szukasz ukojenia tego strachu, stąd poszukiwania Boga na siłę...

Zrozumiałem też że Bóg działa w wolności, na początku było mi ciężko, bo miałem nadzieje że Bóg mi pomoże z tego wyjść, ale tak jak Martin piszesz, to byłoby gwoździem do trumny, bo skoro szukałem jakiegoś wypaczonego Boga, a On by zareagował, to znaczy że jest tym wypaczonym Bogiem w którego wierze, tym fałszywym obrazem do którego się modliłem.

Obecnie jestem na etapie szukania, pogodziłem się ze strachem, zaryzykowałem, pal licho, niech mnie potępi, choć podświadomie wiem że to bzdura i indoktrynacja z tym potępieniem, myślę że to już końcówka, jedynie z czym mam problem, to emocje i uczucia związane z tym programem, ale i to da się zrobić Smile

Cóż, powoli pracuje, wyzbywam się tego wszystkiego, RYZYKUJE, kiedy ryzykuje pojawiają się dziwne uczucia; strachu, lęku, ale umiem już na to patrzeć z dystansu.
Wybaczyłem tym którzy to zrobili, bo jeśli mam z tego gówna wyjść, to tylko wtedy kiedy odetnę się emocjonalnie od ''sprawców'' a zemsta i nienawiść za te czyny pogrążają mnie jeszcze bardziej, więc wybaczyłem.

Co do Boga, w internecie znalazłem coś takiego, co fajnie pokazuję Biblie, oglądam to z czystej ciekawości, nie z przymusu, co już jest jakimś sukcesem.

Tutaj link Smile

https://www.youtube.com/channel/UCUiBzN3...8dxsKLiutA

Dzięki jeszcze raz za odpowiedz, fajnie że ktoś czyta moje wypociny.

Pozdrawiam i chętnie poznam też punkt widzenia innych osób.
#4
No ja też mam nadzieję, że więcej osób napisze.

Se myślę, że te uczucia jakieś nieprzyjemne, co się jeszcze z przyzwyczajenia pojawiają, nawet jak ktoś już zmieni nastawienie, to one z czasem same zanikną. Ale jak się pogada z kimś, kto podobnie przeszedł, albo z kimś kto jest tam, gdzie się chce dojść, to przyspiesza proces. No przynajmniej u mnie to działa. Działa tak uspokajająco, jak widzę, że ktoś ma spokój i się nie boi, że zrobił to co ja się boję i wcale go piorun z nieba nie zabił, ani nic strasznego się nie stało.

Kiedyś, na przykład, spotkałem takiego gościa co jeździł w parę rodzin i z całą kupą dzieci po świecie w takich dużych samochodach, co można w nich mieszkać (nie wiem jaką to po polsku ma nazwę). I tak żyli od lat i zjeździli pół świata. I se tam pobyłem trochę u nich, zobaczyłem, że są całkiem zadowoleni i że się da. I jak od razu przestałem się bać! A wtedy to ja akurat miałem fazę, że się martwiłem trochę o pracę, mieszkania, takie tam rzeczy, a ty pyk: widzę ludzi co się kompletnie nie boją i robią coś, na co ja bym się bał odważyć. I że to działa. I ten Bóg nie dał im nigdy głodować ani nic. I jak coś było potrzeba, to zawsze mieli.

Tak że od takiego kontaktu dużo mi się polepszyło w głowie.

Więc sobie myślę, że to fajnie się spotykać i pogadać z ludźmi, co są nieprzeciętni w jakiś-tam sposób. Byle nie w ramach instytucji albo kościołów. Tutaj na Odwyku dużo takich wpada posłuchać i pogadać, no bo ja właśnie takie podejście do życia popularyzuję jak mogę.

A przy okazji, w wakacje będę krążyć po Polsce na motorku, gdzie popadnie, więc jakbym był gdzieś blisko to mnie złap i zawsze sobie można z godzinkę pogadać niezobowiązująco. Fajnie ludzi poznawać. Dobrze robi na strach.

W razie czego dawaj znać,

Martin
#5
Widzisz, wszystko jest kwestią punktu widzenia, ja się ma fałszywy obraz Boga to się mało wierzy, bo jak tu wierzyć w boga karzącego, gnuśnego, zapominalskiego i tak dalej...? no można wierzyć, ale co to za wiara oparta na strachu...

Spoko, jak będę wiedział że jesteś w Polsce, to będę się odzywał, ja też sporo podróżuje po kraju, tak więc ewentualne spotkanie, nie będzie problemem.
Trzym sie!
#6
Tak dużo samej siebie sprzed lat widzę w Twoim poście. Pamiętam tę złość i bezsilność. Pamiętam, jak próbowałam znaleźć jakiegokolwiek księdza, który zechciał ze mną pogadać o moich pytaniach, które w kółko zadawałam Bogu. Nikt nie chciał... Pamiętam rozpacz, osamotnienie, poczucie winy, bezradność, zagubienie. Dziś dziękuję za to Bogu. Opiszę, o co u mnie chodziło. U Ciebie wcale nie musi chodzić o to samo, ale może coś będzie iskierką, którą podłapiesz. Ok? Jak coś to na dole jest tldr

Po latach wiernej "służby", śpiewu w chórze, angażowania się, pielgrzymowania itp. - dorosłam. Widziałam coraz większą rozbieżność między teorią a praktyką w kościele katolickim. U mnie to było nieco inaczej niż u Ciebie. Mnie zmęczyło ciągłe osądzanie, poczucie winy, milion zakazów i wieczne bycie złą. Do tego cała ta instytucja raczej nie jawi się jako oaza miłości. Po latach widzę, że obraziłam się na kościół katolicki i księży. A że całe życie głęboko wierzyłam, że jest to jedyny prawdziwy Kościół, to kościół zaczął być dla mnie tym samym co Bóg. Skoro kościół katolicki to jedyny kościół "stworzony" przez Boga, skoro jako jedyny ma apostolstwo Piotra i 2 tysiące lat tradycji (nie jak ci protestanci) to znaczyło dla mnie, że Bóg jest dokładnie taki, jak ten kościół. A skoro kościół katolicki był wg mnie ewidentnie do d*** to Bóg też. Zupełnie nieświadomie założyłam, że odrzucając kościół katolicki, muszę odrzucić Boga. Ale gdyby ktoś mnie wtedy zapytał to dałabym sobie rękę odciąć, że żadnego zatargu z Bogiem nie mam.

Co było dalej? Stoczyłam się po niesamowicie stromej równi pochyłej. Zaliczyłam 18 psychiatrów, 4 terapeutów, 2 skierowania do ośrodka zamkniętego. Leków, które brałam nawet nie jestem w stanie zliczyć. Grzechów niestety też. Pamiętam 3 duże epizody obłędu. Najgorsze było to, że ja serio ciągle próbowałam nawiązać kontakt z Bogiem. Szukałam Go wszędzie. W okultyzmie, innych religiach, magii i innych durnych rzeczach, o których lepiej nie pisać, by nie podsuwać innym pomysłów. Ale On nie odpowiadał. A ja po zaliczeniu jednego dna, dowiadywałam się, że można kopać jeszcze głębiej.

Było źle. Bardzo źle. Nie wierzyłam już, że Bóg może mnie słyszeć i że Go to cokolwiek obchodzi. Chyba gorsze od utraty wiary w istnienie Boga jest uwierzenie, że Jego to nic nie obchodzi. Kłamstwa na temat Boga są okrutną bronią szatana. Dlatego podzielę się z Tobą tym, co u mnie pomogło (i nadal pomaga) pozbyć się tych kłamstw i NA SERIO usłyszeć Boga.

Zostawiłam wszystko, co o Bogu kiedykolwiek myślałam. Sprawdziłam, czego mogę być pewna. Pewna mogę być tego, że Jezus żył kiedyś na ziemi. Czy zmartwychwstał? Polecam książkę Josha McDowella - odpowie Ci na to pytanie. Dzięki temu wiedziałam, że mogę wierzyć Biblii. A po tym zaczęłam ją czytać. Codziennie, zaparłam się jak chyba nigdy wcześniej. Nawet jak wracałam do domu o 2 w nocy - siadałam i czytałam. Odrzuciłam wszystko to, co kiedykolwiek słyszałam lub myślałam o Bogu i religii. Pozwoliłam Bogu, by sam mi się przedstawił. I zakochałam się w nim szaleńczo już przy księdze wyjścia Smile

I u mnie było nieco inaczej niż u większości. Kochałam Boga-Ojca i panicznie bałam się Jezusa. Jezus był dla mnie zawsze srogim sędzią, który tylko czeka, by nas "doświadczać" i dowalić nam krzyż do noszenia. Bałam się, że jak tylko przyjmę Jezusa to On obetnie mi nogi, by sprawdzić, czy bez nóg też będę Mu wierna. Ale wiesz co? To też były kłamstwa, a wolność można uzyskać zostawiając kłamstwa i szukając prawdy u źródła.

TLDR:
Wnerwiłam się na kościół katolicki i Boga. Wpadłam w mega bagno. Po wielu próbach i błędach w końcu dałam Bogu prawo być w moim życiu Bogiem, a nie bytem spełniającym moje oczekiwania względem Niego. Pozwól Bogu być tym, kim ON jest. I pozwól Stwórcy, by to On Ciebie definiował, a nie Ty sam. Przestań być swoim bogiem, który sam na siebie jest obrażony, że ma własne ograniczenia.

A jeżeli podważasz to, co Bóg mówi o sobie lub o Tobie to przynajmniej znajdź jakieś argumenty poza "bo tak czuję". Albo Mu wierzysz i na tym opierasz życie, albo zwyczajnie się oszukujesz.
#7
O ja, to jest historia ciekawa.
Hej, Marlena, ja bym chciał wywiadzik zrobić z tobą. Mogę? Zrobimy? W lecie będę sobie jeździć po Polsce. To bym wpadł kiedyś. Dałoby się tak?
#8
Marton - dam Ci odp na fb
#9
(2019-05-17, 08:09 PM)Marlena napisał(a): Tak dużo samej siebie sprzed lat widzę w Twoim poście. Pamiętam tę złość i bezsilność. Pamiętam, jak próbowałam znaleźć jakiegokolwiek księdza, który zechciał ze mną pogadać o moich pytaniach, które w kółko zadawałam Bogu. Nikt nie chciał... Pamiętam rozpacz, osamotnienie, poczucie winy, bezradność, zagubienie. Dziś dziękuję za to Bogu. Opiszę, o co u mnie chodziło. U Ciebie wcale nie musi chodzić o to samo, ale może coś będzie iskierką, którą podłapiesz. Ok? Jak coś to na dole jest tldr

Po latach wiernej "służby", śpiewu w chórze, angażowania się, pielgrzymowania itp. - dorosłam. Widziałam coraz większą rozbieżność między teorią a praktyką w kościele katolickim. U mnie to było nieco inaczej niż u Ciebie. Mnie zmęczyło ciągłe osądzanie, poczucie winy, milion zakazów i wieczne bycie złą. Do tego cała ta instytucja raczej nie jawi się jako oaza miłości. Po latach widzę, że obraziłam się na kościół katolicki i księży. A że całe życie głęboko wierzyłam, że jest to jedyny prawdziwy Kościół, to kościół zaczął być dla mnie tym samym co Bóg. Skoro kościół katolicki to jedyny kościół "stworzony" przez Boga, skoro jako jedyny ma apostolstwo Piotra i 2 tysiące lat tradycji (nie jak ci protestanci) to znaczyło dla mnie, że Bóg jest dokładnie taki, jak ten kościół. A skoro kościół katolicki był wg mnie ewidentnie do d*** to Bóg też. Zupełnie nieświadomie założyłam, że odrzucając kościół katolicki, muszę odrzucić Boga. Ale gdyby ktoś mnie wtedy zapytał to dałabym sobie rękę odciąć, że żadnego zatargu z Bogiem nie mam.

Co było dalej? Stoczyłam się po niesamowicie stromej równi pochyłej. Zaliczyłam 18 psychiatrów, 4 terapeutów, 2 skierowania do ośrodka zamkniętego. Leków, które brałam nawet nie jestem w stanie zliczyć. Grzechów niestety też. Pamiętam 3 duże epizody obłędu. Najgorsze było to, że ja serio ciągle próbowałam nawiązać kontakt z Bogiem. Szukałam Go wszędzie. W okultyzmie, innych religiach, magii i innych durnych rzeczach, o których lepiej nie pisać, by nie podsuwać innym pomysłów. Ale On nie odpowiadał. A ja po zaliczeniu jednego dna, dowiadywałam się, że można kopać jeszcze głębiej.

Było źle. Bardzo źle. Nie wierzyłam już, że Bóg może mnie słyszeć i że Go to cokolwiek obchodzi. Chyba gorsze od utraty wiary w istnienie Boga jest uwierzenie, że Jego to nic nie obchodzi. Kłamstwa na temat Boga są okrutną bronią szatana. Dlatego podzielę się z Tobą tym, co u mnie pomogło (i nadal pomaga) pozbyć się tych kłamstw i NA SERIO usłyszeć Boga.

Zostawiłam wszystko, co o Bogu kiedykolwiek myślałam. Sprawdziłam, czego mogę być pewna. Pewna mogę być tego, że Jezus żył kiedyś na ziemi. Czy zmartwychwstał? Polecam książkę Josha McDowella - odpowie Ci na to pytanie. Dzięki temu wiedziałam, że mogę wierzyć Biblii. A po tym zaczęłam ją czytać. Codziennie, zaparłam się jak chyba nigdy wcześniej. Nawet jak wracałam do domu o 2 w nocy - siadałam i czytałam. Odrzuciłam wszystko to, co kiedykolwiek słyszałam lub myślałam o Bogu i religii. Pozwoliłam Bogu, by sam mi się przedstawił. I zakochałam się w nim szaleńczo już przy księdze wyjścia Smile

I u mnie było nieco inaczej niż u większości. Kochałam Boga-Ojca i panicznie bałam się Jezusa. Jezus był dla mnie zawsze srogim sędzią, który tylko czeka, by nas "doświadczać" i dowalić nam krzyż do noszenia. Bałam się, że jak tylko przyjmę Jezusa to On obetnie mi nogi, by sprawdzić, czy bez nóg też będę Mu wierna. Ale wiesz co? To też były kłamstwa, a wolność można uzyskać zostawiając kłamstwa i szukając prawdy u źródła.

TLDR:
Wnerwiłam się na kościół katolicki i Boga. Wpadłam w mega bagno. Po wielu próbach i błędach w końcu dałam Bogu prawo być w moim życiu Bogiem, a nie bytem spełniającym moje oczekiwania względem Niego. Pozwól Bogu być tym, kim ON jest. I pozwól Stwórcy, by to On Ciebie definiował, a nie Ty sam. Przestań być swoim bogiem, który sam na siebie jest obrażony, że ma własne ograniczenia.

A jeżeli podważasz to, co Bóg mówi o sobie lub o Tobie to przynajmniej znajdź jakieś argumenty poza "bo tak czuję". Albo Mu wierzysz i na tym opierasz życie, albo zwyczajnie się oszukujesz.

Marlena napisałem do Ciebie na priv. Zajrzyj tam Wink
#10
(2019-04-14, 09:35 PM)Bastek napisał(a): Witajcie,
Długo zbierałem się do napisania tego tekstu, chciałbym abyście go przeczytali, bez oceniania czy robię dobrze czy zle, chciałbym przekazać w miarę krótko co czuje i co mam na myśli.

Otóż od jakiś 20 lat byłem człowiekiem religijnym, [...]

Boję się potępienia, mimo iż przestałem w to wierzyć, wiem paradoks, ale logicznie tego ująć inaczej nie umiem...
Nie wiem co będzie dalej z moim żywotem, muszę iść do specjalisty i się z tego wyleczyć...

To tyle.

Zależy, czy chcesz być religijny czy poznać prawdę (zdobyć wiedzę) i żyć w prawdzie? Jak religijnym to wystarczy odbębniać rytuały te czy inne, nie ważne wtedy czy rzymsko-katolickie, ateistyczne czy satanistyczne. A jak chcesz poznać prawdę, to zdobądź wiedzę i doświadczenie dążąc do niej.


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości